czwartek, 17 listopada 2016

Przełęcz ocalonych 

Nie będę mógł żyć ze sobą, jeśli nie pozostanę wierny swoim poglądom


Najnowsze dzieło spod ręki Mela Gibsona, autora głośnych filmów, takich jak Pasja, czy Apocalypto. Tym razem Gibson sięgnął po historię Desmonda Dossa - żołnierza, który wsławił się uratowaniem 75 żołnierzy podczas krwawej bitwy o Okinawę. Wyczyn ten jest o tyle heroiczny, iż Doss był tzw. obdżektorem. Mówi się tak o żołnierzach, którzy odmawiają noszenia broni z powodów religijnych, moralnych, czy etycznych. Doss był pierwszym obdżektorem, który został odznaczony z rąk ówczesnego prezydenta USA Medalem Honoru.

Film zawiera wszystko co lubią zawierać amerykańskie biografię. Mamy tu miejsce na romans, rodzinne dramaty, walka z samym sobą, czy w końcu rosnąca przyjaźń pomiędzy żołnierzami, która zaczęła się w bolesny dla Doss'a sposób. W typowo hollywodzki sposób zostało pokazane, jak to żołnierze, którzy na początku gardzili Dossem - w końcu przyznali się do błędu i przyznawali to w rozmowie z Desmondem.

Widowisko Gibsona zawiera zapierające dech w piersiach sceny batalistyczne, które sprawiają, że ogląda się je z wielkim podziwem. Świetnie odwzorowane pola walki, brutalność wojny, czy desperacko broniących się Japończyków. Dawno w kinach nie było tak brutalnej a jednocześnie pięknej sceny walki, jaką widzimy w tym filmie.

Wracając do rodzinnych dramatów, ojciec Desmonda był weteranem pierwszej wojny światowej, który na wskutek śladów pozostawionych na psychice - czas swój dzieli na spędzanie czasu z butelką alkoholu na cmentarzu dla weteranów, gdzie rozmawia ze zmarłymi kompanami, oraz na wątpliwej jakości rodzicielstwo dla Desmonda, oraz jego brata. Dodatkowe problemy alkoholowe ojca, które często kończą się kłótnią między rodzicami, oraz rękoczynami, doprowadziły Doss'a do ostateczności. Podczas jednej z nich wygrażał ojcu. Widząc jednocześnie złość ojca na niego, potem żal i płacz nad bezsilnością walki z alkoholem - przyrzekł, że nigdy więcej nie weźmie broni do ręki.

Film całkowicie skupia się na Desmondzie, jakoby zapominając o jego bracie. A przecież film zaczyna się od dzieciństwa i beztroskich zabawach między braćmi. Ta część filmu kończy się, gdy podczas bójki Doss dość dotkliwie zranił brata.

Również w hollywodzki sposób został pokazany związek pomiędzy Dossem a Dorothy. Naiwnie, przewidywalne od pierwszego spotkania aż do ślubu.

Kolejne kilkadziesiąt minut filmu to pokaz szkolenia wojskowego, gdzie Doss zmaga się nie tylko z zaborczym sierżantem Howell'em, ale też ze współkompanami, którzy nie raz dotkliwie pokazują, że nie zamierzają z ulgą traktować informacji o braku obsługi bronią.

Świetny dla mnie Andrew Garfield, którego do tej pory kojarzyłem tylko z roli człowieka-pająka.
Hugo Weaving po raz kolejny pokazuje, że nie ma dla niego roli, w którą nie potrafi się wcielić tak mocno, że po wyjściu z kina człowiek zapomina, że to tylko aktor.
Kolejne dobrze zagrane postacie to Kapitan Glover, grający przez Sama Worthington'a, oraz Vince Vaughn, który zagrał sierżanta Howell'a.

Reasumując. Najprościej jak się da. Jak się Gibson weźmie za reżyserkę, to musi wyjść film świetny.
I choć można zarzucać, że czasami prosty, naiwny - mówiąc wprost - hollywodzki, to nie można koło tego filmu przejść obojętnie.
Po wyjściu z sali czuje się ogromny respekt dla Desmonda Doss'a za walkę z samym sobą, z przeciwnościami losu i w końcu z Japończykami. Wszystko po to, aby móc uratować życie kolegów z pola walki. "Boże daj mi siłę, abym mógł uratować jeszcze jednego. Jeszcze jednego..."